Litania do Stalina
W maju 1976 roku pojawiły się w Radzyniu Podlaskim klepsydry, w których zdziwiony przechodzień mógł przeczytać, że eksportacja zwłok na cmentarz odbędzie się 12 maja o godzinie 15.30 z miejscowego… komitetu partii komunistycznej.
Teza badawcza prezentująca komunizm jako religię (quasi religię, zsekularyzowaną gnozę) nie jest nowa. Idea Marksa wcielana w życie przez Lenina, Stalina et consortes aspirowała do stworzenia pełnego modelu życia człowieka, rościła pretensje do wyjaśnienia sensu jego istnienia i odpowiedzi na wszystkie pytania. Programowa antyreligia komunistów nie była następstwem teorii komunistycznych (bo niby jakich?) Była podstawą, na której komunizm zbudowano. Zatem bunt komunistów przeciwko Bogu jest w gruncie rzeczy buntem naśladującym pierwszego przeciwnika służby Stwórcy, do którego dopiero dorobiono „na siłę” odpowiednią ideologię społeczno-polityczno-gospodarczą. Karol Marks został zaczadzony satanizmem zanim wymyślił komunizm, czemu dawał wyraz w swym życiu codziennym i młodzieńczych wierszach, takich jak np. „Le Menestrel” opisującym moment zaprzedania duszy szatanowi:
"Wyziewy piekielne pochodzą od mego mózgu
I napełniają go aż ja staję się szalony.
Aż moje serce staje się zupełnie zmienione.
Patrz na tę szpadę,
Książę ciemności sprzedał ją".
Niejednokrotnie słyszymy na lekcji religii bądź w kościele, że szczytem doskonałości chrześcijańskiej jest całkowite zatopienie się w wierze, a doskonałą modlitwą jest taka, kiedy człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, że się modli. Na ten aspekt twórcy komunizmu zwracali szczególną uwagę. System tworzony odgórnie przez ojców tego ustroju miał być dla ludzi tak naturalny, że nie powinni zdawać sobie sprawy z jego istnienia. Dla wyznawców komunizmu nie jawił się on religią, bo był ateistyczny, nie stanowił wiary, bo odwoływał się teoretycznie do zasad naukowych. W ten sposób – jak zauważał Jacques Maritain – komunizm stawał się tak religijny, że sam nie zadawał sobie sprawy, że był religią (J. Maritain, Humanizm integralny, Warszawa 1936).
Jeśli prześledzimy za Robertem Kupieckim (R. Kupiecki, „Natchnienie Milionów”. Kult Józefa Stalina w Polsce 1944-1956, Warszawa 1993) wszystkie 336 tytułów, którymi określano w polskiej prasie Stalina, to wręcz układa się z nich satanistyczna, wykrzywiająca katolickie odpowiedniki quasi-litania:
"[…]
Budowniczy nowego świata,
Budowniczy sił zbrojnych państwa radzieckiego,
Budowniczy socjalistycznej kultury,
Budowniczy socjalistycznej sztuki
[…]
Człowiek bezgranicznie drogi wszystkim,
Człowiek bliski i drogi wszystkim prostym ludziom,
Człowiek drogi nam i bliski,
[…]
Człowiek o darze naukowego przewidywania,
Człowiek o niezachwianej woli,
Człowiek o niezwykłej pamięci,
Człowiek praktyki,
Krzewiciel ludzkiej dobroci i szlachetności,
Największy człowiek naszej epoki,
Pierwszy obywatel ludzkości,
Potężny, twórczy, promienny człowiek,
Syn prostego ludu,
Świetlana postać,
[…]
Głos historii, która jest naszym dziełem,
Głos historii ludzkości,
Głos prawdy,
Inżynier naszych marzeń,
Jutrzenka ery
[…]"
Nic tylko przyklęknąć i machinalnie powtarzać „módl się za nami”.
Skoro ideą jest bycie w kontrze, to nie ma mowy o budowaniu, można tylko wykrzywiać już istniejącą rzeczywistość. Było to typowe małpowanie Pana Boga, które zresztą trwa do dnia dzisiejszego. Czasem rodzi się pytanie, dlaczego ci wszyscy krytycy Kościoła chcący go zmieniać, przystosowywać do świata, reformować zgodnie z duchem czasu, po prostu nie odejdą i nie zbudują sobie własnego, opartego na swych wyobrażeniach? Odpowiedź brzmi: bo ich celem nie jest budowa, lecz niszczenie.
W tym sensie komunizm i jego dzisiejsze pochodne to satanistyczny, antykulturowy nihilizm. Nowa religia (marksizm-leninizm), boska trójca (Marks, Engels, Lenin), kościół (Partia), papież (gensek komunistycznej partii Sowietów), biskupi (pierwsi sekretarze partii w poszczególnych krajach), kapłani (aparat partyjny), ministranci (ZMP, walterowcy i późniejsze odmiany młodzieżówek komunistycznych) i lud (aktyw partyjny). Poza tym „natchnione pisma święte” i dogmaty. A także nowa „ziemia święta”, którą niedwuznacznie wskazywał poeta Leopold Lewin w wierszu „Ojczyzno mojej wiary, kraino radziecka”.
Komuniści zwalczali religię systemowo, ale jednocześnie tworzyli zręby własnej, z nowym, ateistycznym sztafażem, w którym niczym w krzywym zwierciadle, odbijała się katolicka obrzędowość.
Śledzę w dokumentach te radzyńskie komunistyczne przygotowania do pogrzebu zasłużonego towarzysza partyjnego, przeglądam planowane przemówienia, zamówienia nekrologów, oczami wyobraźni widzę kolejność konduktu, który był tak pieczołowicie precyzowany niczym w protokole dyplomatycznym: 1) orkiestra, 2) poczty sztandarowe, 3) poduszeczka z odznaczeniem, 4) kompania honorowa, 5) wieńce, 6) trumna, 7) rodzina, 8) działacze, 9) społeczeństwo. W wyobraźni zatrzymuję wzrok na tych 20 dorodnych dziewczętach zamówionych do konduktu ze Związku Młodzieży Socjalistycznej, które miały być substytutem non omnis moriar zmarłego. I czegoś mi brakuje. Przez skórę czuć bowiem zimną pustkę i oszustwo tego wszystkiego. Wyprowadzenie ciała ze świątyni tej diabelskiej religii – z domu partii – stanowi tego najlepszy wyraz.
Patrząc na efekty minionego ćwierćwiecza od „upadku komuny” trudno nie zadać sobie pytania, czy w 1990 r. nie należało murów tych popartyjnych świątyń tkwiących przy głównych ulicach naszych miast poddać solidnym egzorcyzmom?
*
"Tygodnik Podlaski", nr 15/2015, s. 8