Historiografia polska z zewnątrz i od wewnątrz
Kilka lat temu na zaproszenie Archiwum Państwowego oraz tygodnika "Wspólnota Radzyńska" gościliśmy w Radzyniu Podlaskim kilku historyków reprezentujących Institute of World Politics w Waszyngtonie (dalej: IWP) – prywatną podyplomową szkołę sprawowania władzy i bezpieczeństwa narodowego, w osobach: prof. Marka J. Chodakiewicza – historyka polskiego pochodzenia i laureata Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza, prof. Herberta Romersteina i doktoranta Briana Newsome’a. Zanim doszło do ich wizyty zdążyłem wymienić kilka e-maili z Waszyngtonem. Informując Marka Chodakiewicza – prorektora IWP, że właściwie wszystko już przygotowane na przybycie amerykańskich gości, pozwoliłem sobie zakończyć list frywolnymi słowami: „(...) świniaki się pieką, gorzałki kurzą a piwa warzą”. Po czym otrzymałem odpowiedź o dużej dawce informacyjnej: „Fajnie, dzięki. Herbert Romerstein jest nie-ortodoksem, a więc świniak go ucieszy. A mnie jeszcze bardziej”. Tyle o nadbudowie, zajmijmy się bazą.
*
Wiadomym jest, że wielopłaszczyznowość oglądu wnosi w proces badawczy znamiona obiektywizmu. Tym bardziej, jeśli obiektem badania jest komunizm, jakże nadal zideologizowana w Europie (w tym również w Polsce, dzięki półwieczu zniewolenia) doktryna polityczna. Wizyta Amerykanów sprowokowała mnie do zorganizowania „na gorąco” sympozjum, któremu nadałem tytuł „Komunizm i postkomunizm”.
Tematyka spotkania miała charakter historii społeczno-politycznej. Dotyczyła przede wszystkim destrukcyjnego wpływu, jaki komunizm wywierał na społeczeństwa, których byt oparty był na demokratycznej egzystencji. Bez wahania damy tu przykład II Rzeczypospolitej, sąsiadującej z Rosją Sowiecką w latach 1918-1939, a więc w okresie, kiedy Związek Sowiecki nie sięgnął jeszcze wyżyn swej potęgi i stanowił li tylko państwo bojkotowane przez międzynarodową społeczność, leżące gdzieś na krańcach cywilizowanego świata. W jakże odmiennym wymiarze ujrzymy jednak propagandę Związku Sowieckiego po 1945 r. – prawdziwego imperium, opartego na knucie i sponsorującego wszystkie odśrodkowe siły w państwach demokratycznych. I właśnie zagadnienie komunistycznego oddziaływania na inne społeczeństwa zdominowało spotkanie. Herbert Romerstein – historyk, ale również praktyk i ekspert-sowietolog, jako że pełnił m.in. funkcję szefa Biura ds. przeciwdziałania sowieckiej dezinformacji w Amerykańskiej Agencji Informacyjnej za czasów prezydentury Ronalda Reagana, wygłosił referat pt. „Destrukcja i propaganda”, poświęcony sowieckiej propagandzie, prowadzonej za pośrednictwem jej amerykańskiej agentury, skupionej w szeregach Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych. Powstała ona w 1919 r. i (jak wszystkie tego typu partie) funkcjonowała w oparciu o ścisłe wytyczne Kominternu, a w praktyce Moskwy: GRU i NKWD. Ciekawym wątkiem stały się zwłaszcza informacje dotyczące komunistów polskiego pochodzenia, wśród których bardzo ważną rolę odgrywał Bolesław Gebert, ojciec znanego dziennikarza „Gazety Wyborczej” Dawida Warszawskiego.
Brian Newsome – historyk młodego pokolenia, laureat Nagrody Fulbrighta oraz Nolte Award, doktorant i asystent rektora IWP, przedstawił arcyciekawe zagadnienie „Kontrwywiad w społeczeństwie demokratycznym”. Nie dziwne, że tak odmienne spojrzenie na zasady funkcjonowania tajnych służb w ustroju demokratycznym od tego, z czym mieliśmy do czynienia w PRL-u (a na skutek nie zlustrowanej „pamięci materiału” niestety również w III RP), wzbudziło żywy oddźwięk. Szczególnie zaś teza o absolutnej podrzędności tajnych służb demokratycznego państwa względem prawa, co nierzadko paraliżuje ich działalność i sprawia, że funkcjonują one na zasadzie re-akcji. Jak zauważył Newsome – taka jest jednak cena wolności obywatelskich, na których winien opierać się ustrój demokratyczny. A ja myślę sobie obserwując rzeczywistość – marzenie, którego ciągle nie osiągnęliśmy.
Tytułując sympozjum: „Między świadomością, propagandą a prawdą historyczną”, pragnąłem nie tylko zwrócić uwagę na wpływ, jaki półwiecze komunizmu wywarło na politykę bieżącą i historiografię kraju postkomunistycznego, jakim jest III RP. Chciałem także pokazać, że historia nie musi być odzwierciedleniem pozytywistycznego nudziarstwa, które (o dziwo!) pokochali marksistowscy historycy i doprowadzili do perfekcji. Przebrnąć ich narrację to sztuka dla profesjonalnego naukowca, nie mówiąc o szerszym odbiorcy. A jednak udało im się dokonać niedokonywanego. Sprawili, że Polacy oglądają świat przez fałszujące rzeczywistość, post-komunistyczne okulary. Dlatego niezwykle ciekawe jest, jak widzą ten nasz „chocholi taniec” Amerykanie.
Marek J. Chodakiewicz w wystąpieniu zatytułowanym „Polska z perspektywy Ameryki: zagadnienie lustracji” wyraził przekonanie o absolutnej potrzebie uzdrowienia sytuacji politycznej, przez ujawnienie wszystkich materiałów dotyczących współpracy z totalitarnym systemem Polski Ludowej i poddanie archiwaliów nieskrępowanej obróbce naukowej archiwistów i historyków, by budować nową jakość ustrojową na drodze od symboli, które ciągle jeszcze uznawane są przez większość narodu, do ich rzeczywistej realizacji.
**
Jaki związek ma to wszystko z historią i życiem narodowym? Duży. Analizując zagadnienie (post)komunizmu i obecną kondycję historii najnowszej nie sposób nie zwrócić uwagi na post-materialistyczną historiografię, która po 1989 r. znalazła się w miejscu, które, po pierwsze, zupełnie nie sprzyja konstruowaniu poprawnego modelu przeszłej rzeczywistości, a po drugie, zanudza i odstręcza potencjalnych odbiorców. Oddajmy ją za pomocą trójkąta. Niech jego wierzchołkami będą:
1. pamięć historyczna społeczeństwa (tzw. poPeeReLowska mentalność), które coraz bardziej nostalgicznie wspomina czasy gierkowskiej „prosperity” i coraz szerzej rehabilituje sługi „Imperium Zła”;
2. propaganda komunistyczna, która nadal okupuje nie tylko mózgi ludzi skutecznie uformowanych przez PRL, ale także tysiące biednych polskich bibliotek, zwłaszcza prowincjonalnych, których nie stać na zakup nowych (odideologizowanych) książek historycznych, co plasuje je nierzadko w roli real-socjalistycznego skansenu historiograficznego i – niestety – legitymizuje zmitologizowany obraz przeszłości;
3. prawda historyczna, gwałcona pospołu przez pozostałości dawnej cenzury oraz – dziecię III RP, a także jej potomka – autocenzurę z jednej strony, i relatywizm postkomunistyczny z drugiej.
Obiektywizm, jedna ze zdobyczy przemian roku 1989, stanowi w tym przypadku wyśrodkowującą siłę przyciągania tych trzech tendencji, co przynosi rezultat fatalny, bo efektem narracji nie jest ani potwierdzenie wniosków wynikających ze społecznej pamięci historycznej ani lansowanie tez propagandy komunistycznej, ani (tym bardziej) prawda historyczna. Czym jest? Nie wiadomo. Zawiera w każdym razie w sobie melanż złożony z pochodnych tych trzech elementów. Zatem w efekcie postkomunistycznej narracji historycznej:
a) najbardziej traci prawda historyczna, bardzo podatna na wszelkiego typu zakłócenia zewnętrzne;
b) traci historiografia, bo ludzie wpływowi a niechętni odkrywaniu swej brudnej przeszłości, zniechęcają do historii w ogóle (oto odpowiedź na pytanie dlaczego historia przedstawiana jest jako „niemodna” a jej absolwenci „bez przyszłości”);
c) propaganda komunistyczna zmalała w porównaniu z okresem PRL, lecz zagrożenie jej bytu pchnęło zwolenników w kierunku mitu historycznego, co wyraźnie zbliża ją do
d) pamięci historycznej, poddawanej treningowi ze strony decydentów III RP.
Tak oto metodologia komunistyczna (materializm historyczny), zmutowana – jak to trafnie nazwał Wojciech Roszkowski podczas 17. Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich w Krakowie 16 września 2004 r. – problematyką bieżącą w zakresie relatywistycznego widzenia przeszłej rzeczywistości przez pryzmat własnych korzyści (czego symbolem stała się w Polsce tzw. „gruba kreska”), zaprzecza temu, czym dobra historiografia być powinna.
Prawda historyczna to bowiem, wbrew nowym trendom rozumienia historii (nie-historia, pamięć, gender), cel, ku któremu zawsze zmierzać będą historycy. Odkrycie tu i teraz, gdzie leży prawda historyczna ćwierć wieku po upadku „żelaznej kurtyny”, oto główne zadanie dla nieskrępowanej bieżącą polityką pracy badawczej historyków. Jeśli tego nie zrobią, historia nie tylko stanie się swoją parodią, ale pozostanie nudną, martwą dyscypliną dla promila „nieszkodliwych wariatów”. Co to jest prawda – wiemy doskonale dzięki 2 tys. lat cywilizacji chrześcijańskiej. Gdzie natomiast leży prawda historyczna i dydaktyka historii 25 lat po upadku komunizmu? Ciągle mam nadzieję, że nie będą musieli mówić nam tego nam tego goście z Waszyngtonu.
***
Artykuł został opublikowany w piśmie "Cywilizacja", nr 48. Na zdjęciu od prawej: prof. Herbert Romerstein, prof. Marek J. Chodakiewicz, Brian Newsome.